Rock’n’Roll is King!

TR: Poszliśmy do klubu „VooDoo” po raz drugi w tym miesiącu, tym razem na imprezę „Kali-Imba”, organizowaną przez Studio Kalifornia. Samo studio nagraniowe powstało w 2019r., a po dwóch latach przejęła je piątka zapaleńców i z powodzeniem prowadzi je do dziś. Jego nazwa i logo nawiązuje do ciepła i przyjaznej atmosfery, z jakim kojarzy się ten stan na zachodnim wybrzeżu USA. A sama nazwa imprezy – po części związana z Kalifornią – ma poniekąd także związek z domem (co znaczy w języku afrykańskim shona słowo „Imba”), bo jak mówi współwłaścicielka Julia: „Wielokrotnie słyszeliśmy od ludzi, że czują się u nas w studio jak w domu, co jest jednym z największych komplementów, jakie moglibyśmy dostać. Przyczyniły się do tego najpewniej kameralna przestrzeń, wszechobecna roślinność, poduchy i kawka, wkomponowane w ciepłą atmosferę, którą tworzą przede wszystkim ludzie”. Natomiast gra słów – „Kalimba” – oznacza instrument muzyczny pochodzącym właśnie z tego regionu Czarnego Lądu. Można by wysuwać daleko idące wnioski, że Afryka to blues, który „po przybyciu” do Ameryki zmienił się w rock’n’roll, który rozkwitł w zachodnich jego stanach niebywale owocnie, jednak nie da się ukryć, że motorem napędowym wszystkich trzech zespołów, które obejrzeliśmy, była wspólna zabawa bez śladu współzawodnictwa. Jak mówi Julia: „Zarówno koncert niedzielny, jak i każdy inny, który zorganizowaliśmy do tej pory, nie zawierał elementu rywalizacji między zespołami. Naszą intencją jest propagowanie ich muzyki i integrowanie środowiska. MBB, InCorso i Konstelacje są z nami, jako ze studiem, już bardzo długo. I jako że bardzo cenimy to, co robią, zależało nam, żeby pojawili się tego wieczoru na jednej scenie”. Więcej historii i informacji o Studiu Kalifornia znajdziecie pod tym linkiem https://studiokalifornia.pl/. Niebawem też ukaże się na naszej stronie wywiad z osobami prowadzącymi ten projekt.

Była niedziela, 15-ty grudnia, wieczór. Tym razem mieliśmy okazję biesiadować w drugiej sali tego klubu. Jest obszerniejsza od tamtej i ciut bardziej przestronna. „Poczekalnia” wyposażona jest w skórzane fotele i drewniane ławy, zaś na ścianach – oprócz zwierzęcych czaszek – wisi spore lustro, intrygująca rzeźba ludzkiej twarzy wystającej ze ściany. Całość tej pracy oklejona jest dziesiątkami, zadrukowanych tekstem, pasków papieru, robiących wrażenie cyber-widma. Obok stoi choinka, na której bywalcy klubu zostawiają swoje karteczki z odręcznie rysowanymi portretami, hasłami, logotypami, wyznaniami miłości czy „autografami” (jak nieżyjącego od 1998r. Tony Halika). Na ścianie wisi monitor, prezentujący zapowiedzi koncertowe klubu oraz duży ekran, pokazujący to, co się dzieje na scenie. Naszą uwagę przykuła również podłoga – mozaika z kawałków różnej wielkości, koloru i wzoru, kafelków. W części koncertowej też można natrafić na nią, wykorzystującą fragmenty dużych, zielonych, kafli.

PZ: Powiedziałabym, że było bardzo kameralnie. Bardzo zaciekawiły mnie czerwone świece w butelkach po Krakenie. Zdaje się, że to wysokoprocentowy trunek. Bardzo ładne były te butelki i nadawały temu miejscu dodatkowego klimatu.

TR: Ty mnie nie wódź na pokuszenie, dobrze?

O 19-ej na deskach scenicznych pojawił się zespół MBB, czyli Martin Bogdan Band. Fascynaci telewizyjnych seriali, a szczególnie „Barw szczęścia” na pewno kojarzą postać Aro, w którą wcielił się Martin, aktor teatralny (Wydział Aktorski AST w Krakowie) i filmowy (Warszawska Szkoła Filmowa), dlatego – na pewno – z zainteresowaniem patrzyli i słuchali utworów, w dodatku, z jego tekstami. Zespół powstał w 2022r. z inicjatywy Martina i Andrzeja Perkowskiego (także gitarzysty) i – mimo perturbacji personalnych – zdołał, w ciągu tych kilkunastu miesięcy, skompletować materiał muzyczny i napisać teksty.

Zastanawiałem się, do czego służy przeźroczysty parawan „otulający” perkusistę. Ty wiedziałaś?

PZ: Wydawało mi się, że trochę wygłuszał perkusję, scena była niższa, a dźwięki bardziej czytelne, dzięki temu zabiegowi. Bardzo ciekawe rozwiązanie i zdaje się też, że bardzo pomocne.

TR: Martin powiedział, że ta zasłona wygłusza i niweluje dźwięki generowane przez perkusję, a które mogłyby przedostać się do mikrofonów używanych przez innych muzyków.

Najstarsi stażem w MBB są Andrzej i pianista Grzegorz Fotek, którzy wcześniej tworzyli i grali w zespole Frei Warschau. Podobno znakiem firmowym MBB jest właśnie brzmienie pianina elektrycznego Rhodesa.

W czasie występu warszawski kwintet zagrał tylko jeden kower – „Get Lucky” grupy Daft Punk – o który poprosił nowy bębniarz Błażej Olzak. Natomiast, ciekawa rzecz…

PZ: Poczekaj, nie przedstawiłeś wszystkich muzyków, zapomniałeś o basiście Janku Zajączkowskim.

TR: No tak, rzeczywiście. Ale wracając do meritum, w pewnym momencie Martin – urodzony w niemieckim Hamburgu – zapowiedział, trochę się krygując, utwór po niemiecku „Ich fühls”. Wyjaśnił później, że była to sarkastyczna reakcja na nieszkodliwą germanofobię Polaków. Według mnie język niemiecki bardzo pasuje do rocka, punk rocka czy metalu, jest często bardzo dobrą odskocznią od języka angielskiego, słyszalnego w 95% kompozycjach z powyższych gatunków, a poza tym nie jest tak miękki, a przez to, że nie jest wszechobecny powoduje, że słucha się go z ciekawością, nawet gdy się go nie rozumie. Jak sądzisz?

PZ: Słucham trochę niemieckiej muzyki, ale raczej nie w klimacie rock’n’ rollowym. Podoba mi się jego brzmienie.

TR: Gdzieś w tym miejscu koncertu gitarzysta zmienił gitarę. Przypominała mi wiosło używane przez Briana Setzera z grupy Stray Cats. Martin wyjaśnił, że Andrzej pasjami zbiera gitary i akurat wtedy użył niebieskiego „Gretscha”, przywołując nią brzmienie retro.

PZ: W utworze „Gentleman” Martin użył jakiegoś dziwnego instrumentu, co to było?

TR: Pierdziawka? To taki instrument-zabawka, zwany kazoo, wymyślony pod koniec XIX wieku a opatentowany 20 lat później w Stanach.

Które utwory podobały Ci się najbardziej? Bo mnie – obok wspomnianego „Ich fühls” – przykuły uwagę „Hej”, „Day2Day”, „Gentleman” i „Lonely Section”. W tym ostatnim Martin nawet pozwolił sobie ryczeć do mikrofonu, i nie mam tu na myśli płaczu. Na bis chłopaki grali interesująco skomponowany numer „Around the World”, mający wolne, średnie i szybkie partie. Tam Martin – z kolei – wydobywał z siebie falset.

PZ: Dla mnie „Gentelman” był faworytem i podobał mi się, jeszcze utwór „Yoga”. Zastanawia mnie kto pisze teksty czy zespół razem czy jedna osoba? Jak wyglądają ich próby czy czym zajmują się na co dzień.

TR: Wolnego, nie mamy tyle miejsca. Na te i inne pytania Martin odpowiada w krótkim wywiadzie, którego treść ukaże się niebawem na stronie radia.

A co do „Yogi” to w styczniu tego roku pojawiło się pierwsze wideo w historii MBB, zrobione właśnie do tego utworu (https://www.youtube.com/watch?v=k-e6z-VptVY), a potem dojdzie do nagrania utworów „Dlaczego?” i „Lonely Section”.

PZ: Same dobre wieści, zatem przejdźmy do kolejnego gościa – grupy InCorso.

TR: Tak, to już było o wiele cięższe brzmienie, zresztą wystarczy spojrzeć na logotyp autorstwa perkusisty Dawida, na odległość „czuć” go metalem. Założycielem grupy był w 2016r. Karol Langer, jak to określili także muzycy podczas koncertu – wirtuoz gitary.

PZ: A wiesz, że on był samoukiem i w pewnym momencie zdecydował się brać lekcje u profesjonalisty, nauczyciela, który mieszkał u niego w bloku? A wkrótce potem ten nauczyciel zaprosił go, ucznia, do gry w swoim zespole!

TR: Nie dziwne, on ciągnie te solówki, jak często się da, wypychał nimi ze sceny nawet wokalistę – Pascala Głowickiego.

PZ: On mówił, że był świetny catering na zapleczu, że nie mógł się powstrzymać!

TR: Oni wszyscy mają poczucie humoru. Kiedy zapytałem Dawida Januszkiewicza o parawan, powiedział, że jest on po to, by chronić muzyków przed drzazgami z pałek perkusyjnych, które generuje waląc nimi w bębny i blachy.

PZ: Oni wszyscy grają już tyle lat ze sobą, a w ich dyskografii nie ma nawet albumu, dlaczego?

TR: Mówili mi, że od dwóch lat przygotowują się do tego, ale co i rusz, natykają się na jakieś przeszkody, które spowalniają ich zapędy. Ale jeszcze tej zimy zrobią miksy w Studiu Kalifornia i debiutancka płyta „Serve the Blast” stanie się faktem.

PZ: Wideoklipów z prawdziwego zdarzenia też mają niewiele. Ale z tego co mówili, pierwszym obrazem będzie „Stoner”…

TR: Tym utworem zaczęli występ. Super!

PZ: … i „Psycho Boy”, jeden z ich najstarszych numerów. To właśnie fragment z jego tekstu stał się mottem grupy, umieszczonym na stronie Fb.

TR: „Gwałtowni, niebezpieczni…”, słuchając 10 utworów, które zaserwowali nam i publice w VooDoo, doskonale mieszają hard rocka z heavy metalem a nawet thrashem. I choć niemal każdy utwór miał zróżnicowane tempa, to nie było sekundy, by odetchnąć. Już przy czwartym kawałku „AIV” Pascal szalał przy mikrofonie, a potem, by stawić czoła Karolowi sam łapał za wiosło. Tak było w „Viper Doll”, „Stay shut”, „Freefalling” i na koniec, kiedy zagrali „Cockroach” na bis.

PZ: A zauważyłeś, że przed samym koncertem muzycy „przybili sobie piątkę”, a podczas „Freefalling” Pascal dokonał ich prezentacji? Bardzo profesjonalne gesty.

TR: Jasne, że tak! Choć szkoda, że nie zagrali przeróbki „Daddy Cool” grupy Boney M.

PZ: ?!?

TR: Co, dziwne? Ale z jakim wykopem to zagrali, co prawda parę lat temu, jest filmik na YT, obecnie Karol mówił, że skupiają się na własnym repertuarze.

Przy okazji pochwalę „Night of the Wolf” – przywodzący mi na myśl najlepsze lata Kissów.

Ale zastanawiam się jeszcze nad jednym, czyj t-shirt nosił na koncercie Pascal, motyw wyglądał na black metalowy?

PZ: Można by gadać i gadać o talencie, brzmieniu, planach InCorso, ale wszystkie te szczegółowe informacje są w wywiadzie, którego treść ukaże się na stronie naszego radia. Tylko zapomniałem spytać basisty – Bartłomieja Pietrania – skąd pomysł na tak niesamowity tatuaż, pokrywający nawet jego głowę… Dowiedziałem się natomiast od Karola, że „Bartek, aby uzyskać swoje charakterystyczne brzmienie, używa do grania dwóch wzmacniaczy równocześnie – basowego i gitarowego”. No, no.

Ale czas na trzeciego uczestnika imprezy „Kali-Imba”, najbardziej utytułowanego, jeśli tak mogę powiedzieć, kwartet Konstelacje.

TR: Troszkę dziwna nazwa… progresywna…

PZ: Bo jak mówi Marek Rypiński (gitarzysta i wokalista) ten zespół nie miał być zespołem. Miał to być jednorazowy side-project, ale okazało się inaczej. Dzisiaj Konstelacje to – obok Marka – Grzesiek Bińkowski (gitara), Dominik Mądrachowski (bas) i Kuba Wiśniewski (perkusja). W dyskografii dwa albumy, singiel, 6 teledysków, własny merch, a w niedalekiej przyszłości pełny, trzeci album.

TR: Niezłe plany. Na koncercie zagrali już jeden utwór z zapowiadanego krążka, bardzo ostry, zabarwiony nu-metalem „Pod palącym niebem”. Jeśli reszta będzie utrzymana w tym klimacie to ten album będzie równie mocny muzycznie, co debiutancki „Poza horyzont”, a tekstowo pozytywny i pełen nadziei, co „Zenit”. Szkoda tylko, że już nie wrócą do pomysłu nagrania utworu, w innej stylistyce, jak to miało miejsce w przypadku kompozycji „Jeden dzień”, zarejestrowanej z Korpalem, raperem. Choć Marek nie wyklucza gościnnych występów podczas rejestracji płyty.

PZ: Bardzo jestem ciekawa, jaka będzie ta płyta. Okładka pierwszej była ponura, wołająca o pomoc w znalezieniu drogi w życiu, zaś druga – pełna światła, czystego nieba i majestatycznie wiszącego w powietrzu, symbolu wolności – ich ulubionego ptaka – czapli.

TR: Na pewno nie będzie na płycie polityki, będzie problem osamotnienia, spowodowanego ciągłym pędem, do jakiego zmusza nas ta cywilizacja. Będzie środowisko, konieczność dbania o nie i o siebie. Tyle, na razie, zdradził mi Marek. Będą też wideoklipy, 3 lub 4.

PZ: Tak, ich wideografia jest rzeczywiście imponująca. Jak mówili mi, przygotowywali je razem z różnymi zaprzyjaźnionymi filmowcami, ale i z wykorzystaniem AI. Bardzo lubią pracować z Mateuszem Rybką, który był odpowiedzialny za teledysk do nagrania „Bez końca”. Wszystkiego dowiemy się w tym roku. Konstelacje marzą też, by wreszcie dostać się i zagrać na festiwalach.

TR: Po tym, jak zagrały w VooDoo, dla parunastu widzów, jestem przekonany, że na każdym dałyby sobie radę. Tak muzyka, jak grunge spleciony z nu-metalem, doskonale sprawdza się, zarówno w małym klubie, jak i na stadionie.

PZ: Tak, grunge to te dźwięki i wibracje, które leżą u podstaw brzmienia warszawiaków. Ale najlepiej ich pasję i brzmienie określa termin „alternatywny metal”, a inspirację – twórczość zespółu Deftones. Prawda?

TR: Powiem Ci, że trochę obawiałem się ich występu. Pierwsza płyta podobała mi się, odpowiadał mi ten związek mroku z gwałtownością. Na drugiej płycie już tego nie było, a muzycy emanowali już jasnością i optymizmem – podczas innych wywiadów – więc myślałem, że zagrają lekko. I na szczęście myliłem się. Takie utwory, jak „Letni”, „Echo”, Freya” i „Przed świtem” brzmiały kapitalnie, mocno, grungeowo. Kiedy na bis zagrali „Czas” z debiutu, nie odczułem żadnej różnicy na plus czy minus, porównując go do reszty. A Tobie, które utwory się najbardziej spodobały, dlaczego?

PZ: Mnie się podobało, że wokalista i zarazem gitarzysta wychodził poza scenę przez co koncert był bardziej interaktywny, co do piosenek podobało mi się „Przed świtem”.

TR: Po pierwszej płycie miesięcznik „Teraz Rock” nazwał Konstelacje „Nadzieją roku”, jak Ci się wydaje, spełnili ją?

PZ: Raczej tak, choć, moim zdaniem, dopiero po trzeciej płycie mogłabym to ocenić na 100%, bo przecież sporo rzeczy różni „Poza Horyzont” od „Zenitu”, więc ten trzeci album dopiero to rozsądzi.

TR: Ja tez mam podobne zdanie, a Ci, którzy chcieliby poznać opinię muzyków Konstelacji na inne tematy, zapraszamy, by przeczytali wywiad, który znajdziecie na stronie radia.

Zwolpa i Ryłkołak

[zdjęcia koncertowe zespołów autorstwa Zwolpy]

Konstelacje
InCorso
MBB

Udostępnij

Rock’n’Roll is King!

TR: Poszliśmy do klubu „VooDoo” po raz drugi w tym miesiącu, tym razem na imprezę „Kali-Imba”, organizowaną przez Studio Kalifornia. Samo studio nagraniowe powstało w

Read More »