Proszę o krótki rys historyczny, dane dotyczące muzyków, ich muzycznej przeszłości.
– Nasz zespół to taki dziwny twór, który nie miał w ogóle być regularnym zespołem. Miał to być jednorazowy wyskok artystyczny Marka (wokalisty i gitarzysty). Dlaczego wyskok? Bo Marek śpiewał wtedy w metalcore’owej kapeli, która radziła sobie całkiem nieźle na scenie “podziemnej”. Dlaczego jednorazowy? Bo powstał po śmierci taty Marka i miał być czymś w rodzaju oczyszczenia i sposobem poradzenia sobie z tą paskudą sytuacją. Kiedy powstało demo do utworu “Burze i huraganowy wiatr”, Marek przesłał je Dominikowi (obecnemu basiście), który chwilę po odsłuchu utworu, zadzwonił do Marka i powiedział, że trzeba coś z tym zrobić, trzeba pociągnąć to dalej. No i tak się stało. W 2020 roku skład uzupełnił się o Michała Żardeckiego na bębnach i Grześka Górę na drugiej gitarze. Obu nie ma już w składzie, ale taki był początek Konstelacji, a więc Marek Rypiński – wokal, gitara, Dominik Mądrachowski – bas i wspomniani już Michał Żardecki – perkusja i Grzesiek Góra – gitara. Jak to jednak czasem bywa, składy się zmieniają i obecnie za bębnami zasiada Kuba Wiśniewski, a stanowisko drugiego gitarzysty objął Grzesiek Bińkowski. W tym składzie gramy od ponad 2 lat i jest nam z tym bardzo dobrze.
W listopadzie i grudniu tego roku graliście sporo, czy była to trasa zapowiadająca nowy album? Widziałem już dwie daty noworoczne, czy to początek trasy promującej „Bez końca”?
Tak, jesień i zima przyniosły nam kilka fajnych koncertów. To tak naprawdę wciąż ogrywanie naszego ostatniego albumu, który wydaliśmy w czerwcu 2024 roku. Co do “Bez Końca,” to jest to utwór, który został nam po nagraniu Zenitu (ostatni album). Uznaliśmy, że w sumie nam się podoba i może jednak wypuścimy go w świat, jako pojedynczy singiel. Tak się stało, niestety nie zdążyliśmy jeszcze ograć go na tyle dobrze, żeby jesienią grać go na koncertach. Pewnie na żywo zadebiutuje właśnie wiosną. Ten singiel nie będzie częścią nowej płyty, no chyba, że jako pewnego rodzaju “bonus track”, żeby jednak przypiąć go do czegoś większego. Zobaczymy, ile wymyślimy nowego materiału i jaki będzie…
W styczniu 2025r. wychodzi ten kolejny, trzeci album w Waszej dyskografii. Czy i które z najnowszych utworów graliście na koncercie w VooDoo? Bo największa ich ilość pochodziła z drugiego krążka.
– W styczniu na pewno nie zdążymy, jesteśmy dopiero na etapie komponowania, nagrywania demówek, słuchania tego i decydowania, co się nadaje, a co leci do śmietnika. Mamy już 8 czy 10 szkieletów nowych utworów, a docelowo chcemy zrobić ich pewnie około 18-20, żeby mieć co wyrzucać. Potem proces nagrywania, produkowania elektroniki, szlifowanie i mnóstwo godzin spędzonych nad dopracowywaniem wydawnictwa. Jeszcze dużo bólu głowy i kręgosłupa nas czeka, zanim album nr 3 będzie gotowy do przedstawienia się światu. Z jednej strony, to fajny proces bo uwielbiamy, jak wyłaniają nam się nowe dźwięki, a z drugiej strony to kawał żmudnej i czasem nużącej roboty… Potrafimy się na chwilę na siebie mocno pogniewać podczas prac twórczych, ale takie tarcia są potrzebne. W VooDoo zagraliśmy jeden utwór, który jest już domknięty, dopracowany i dlatego zdecydowaliśmy, że będziemy go włączać do koncertowego seta. Pod palącym niebem (taki nosi tytuł), to chyba najostrzejsza rzecz, która wyszła z naszych głów i palców.
Przy poprzednim krążku „Zenit” mówiło się o tym, że porzucacie mroczność (głównie tekstową, prawda?), udając się w kierunku jasności. Jaki kierunek wybierzecie teraz?
– Tak, rzeczywiście na drugim albumie więcej jest tekstów z optymistycznym wydźwiękiem. To nawet nie do końca tak, że postawiliśmy sobie taki cel, to wyszło naturalnie. Jak wspomniałem wcześniej, pierwsze piosenki, które stworzyliśmy na debiutancki album, powstały po śmierci taty Marka, a jako, że to Marek pisze teksty, album był dość mroczny tekstowo i zawierał wiele ciężkich emocji. Miał też pewien koncept bo prowadził słuchacza przez mrok i kończył się tląca iskierką nadziei, po drodze też zahaczając o tematy pojawiającej się na nowo miłości i radości. Na drugim albumie, tamte emocje zostały już “przepracowane” i przyszedł czas na nowe, związane z radośniejszymi elementami życia.
Co będzie teraz? Nie mamy jeszcze w 100% sprecyzowanego kierunku, w którym zmierzać będą teksty, ale zawsze staramy się, żeby pochodziły one przede wszystkim z serca, były szczere i dotykały tematów, które w jakiś sposób nas uwierają, cieszą, bolą, po prostu nas dotyczą. Być może pochylimy się bardziej nad tematami społecznych zjawisk, jak samotności, dystans międzyludzki, pęd, a także potrzeba dbania o siebie, swoje otoczenie, środowisko, itd. Na pewno nie będzie polityki. To brudny, a jednocześnie mocno sprany temat, którego zwyczajnie nie lubimy.
Wśród waszego merchu widnieją dwa t-shirty z wizerunkami ptaków: bociana (jak na okładce CD) i czapli. Co one symbolizują w waszej twórczości, bowiem nie da się nie zauważyć, że tematyką wielu nagrań Konstelacji jest przestrzeń nad naszymi głowami i żywioły, które tam przebywają.
– Faktycznie, ptaki jakoś nam towarzyszą. Na koszulce i na okładce to czaple. [No, teraz już wiem, dlaczego miałem w podstawówce tróję z zoologii – przyp. Ryłkołak] Dlaczego? Bo to piękne i majestatyczne ptaki, a ptaki kojarzą nam się z wolnością, pewnego rodzaju tajemniczością, przywiązaniem do miejsc, ale jednocześnie opuszczaniem ich na chwilę, żeby eksplorować inne rejony świata. My też tak miewamy. Lubimy próbować nowych rzeczy, mamy fruwające w przestrzeni dusze, ale jednocześnie wiemy, gdzie są nasze korzenie i gdzie zawsze wracamy – muzycznie i życiowo. Co do żywiołów, pogody, zjawisk naturalnych, itd., to są to bardzo wdzięczne rzeczy do tworzenia metafor w tekstach. Za przykład może posłużyć utwór “Najdłuższa noc w roku” z pierwszego albumu. Ta najdłuższa noc w roku to w rzeczywistości okres żałoby po śmierci bliskiej osoby. Takich przykładów można mnożyć całkiem sporo w kontekście obu albumów.
Czy na nowym krążku będzie więcej takich utworów, jak „Jeden dzień”, zarejestrowany z wykonawcą hip-hopowym – Korpalem?
– Nie planujemy. Ilość znajomych raperów z fajnym warsztatem nam się wyczerpała. Korpal świetnie wpasował się w konwencję tego utworu i uznaliśmy, że fajnie będzie zrobić coś w klimacie P.O.D. Nie jesteśmy pewni, co nam teraz wyjdzie i czy znajdzie się miejsce na takie eksperymenty. Nigdy nie wykluczamy jakichś gościnnych występów. Kto wie? Może pojawi się ktoś ciekawy, ale nie wiemy czy będzie to raper, czy raczej ktoś bliżej naszych rewirów artystycznych. Jak to mawia największy narodowy bard, Zenon Martyniuk – czas pokaże.
Jaka jest wasza wideografia? Do których nowych numerów przygotujecie klipy? Ile już ich zrobiliście w swojej karierze, czy każdy z innym producentem [do innej płyty]czy nie?
– Oj, trochę się już tego zebrało. Klipów takich typowych, jest już pewnie z 10 lub coś w tej okolicy. Nie liczymy wizualizacji, które powstały przy pomocy AI bo tych też jest parę. Wiele z nich zrobiliśmy sami (Marek jest montażystą, czasem też filmuje). Mieliśmy więc ułatwione zadanie, a na pewno dzięki temu mogliśmy pozwolić sobie finansowo na taką zabawę, bo klipy niestety potrafią sporo kosztować. Tu część rzeczy udało nam się zrobić po prostu za darmo. Te, których nie ogarnęliśmy sami, robiliśmy z zaprzyjaźnionymi filmowcami, Mateuszem Kowalskim, Pawłem Wizimirskim, Mateuszem Rybką, Rafałem Pyszką. Wszystko zawsze rozbija się o czas, finanse i logistykę.
Teledyski są ważne, więc pewnie będziemy chcieli zrobić ze 3 lub 4 na nadchodzącą płytę. Na pewno wrócimy do współpracy z Mateuszem Rybką, który jest odpowiedzialny za klip do utworu “Bez Końca”. Jest między nami bardzo fajna chemia i mamy nadzieję stworzyć razem jeszcze kilka ciekawych rzeczy.
Album, który wydacie będzie dostępny tylko w sieci czy także w postaci winyla, płyty CD? Czy jesteście pasjonatami płyty winylowej, kasety magnetofonowej?
– Zawsze staramy się robić choćby niewielką ilość fizycznego nośnika. Do tej pory były to płyty CD, ale nie wykluczamy winyla, a nawet kaset. Dominik ostatnio kupił sobie walkmana i zbiera od znajomych stare kasety. One mają świetny klimat lat 90, czyli tych, które kochamy wyjątkową miłością. Winyle to niestety oczekiwanie na tłoczenie no i koszty, wiadomo… Płyty CD są stosunkowo najłatwiejsze w produkcji, dlatego to głównie na nich się skupialiśmy do tej pory. Tym razem spróbujemy zrobić krok dalej, ale zobaczymy, czy będzie to krok w kierunku taśmy, czy plastikowego placka.
Jak grało się Wam w klubie VooDoo, publiki nie było zbyt wiele.
– Dla 20 osób zagramy tak samo jak dla 200 i dla 2000. To bez znaczenia. Każdy, kto stoi pod sceną, kupił bilet, poświęcił swój czas i liczy na to, że kapela pokaże to, co ma najlepsze. Tak staramy się podchodzić do każdego naszego występu. Mniejszą ilość ludzi uznajemy za większą intymność i to też ma swoja magię. Widzisz ludzi, ich reakcje, nikt się za nikim nie chowa, możesz wyłapać prawdziwe emocje. To dodaje skrzydeł. W VooDoo zawsze gra się bardzo dobrze. Scena jest całkiem spora (niestety dość niska i przy 195cm wzrostu naszego wokalisty, bywa utrudnieniem). To był dla nas bardzo miły i udany wieczór. Granie na żywo jest dla nas solą całej tej zabawy w muzykowanie, dlatego zawsze jestesmy wdzęczni, że możemy grać koncerty.
Wasze plany na 2025r., poza koncertami i trzecią płytą? Czy staracie się o występ na festiwalach, których w Polsce jest coraz więcej?
– Plany są dość precyzyjne. Wspomniana już, trzecia płyta (a na pewno jej nagrywanie i produkowanie), granie koncertów w fajnych miejscach z ciekawymi zespołami, no i festiwale. Oczywiście, chcemy być ich częścią, ale to niestety nie zawsze jest takie proste. Duża część z nich jest obsadzana w sposób znany tylko organizatorom, przy wielu trzeba przedostać się przez potężne sito, a jeszcze inne zwyczajnie milczą, więc jak to w życiu, walka jest dość trudna i niezbyt równa, ale próbujemy. Faktycznie, jest tego coraz wiecej w naszym kraju, wiec mamy nadzieje, że powoli będziemy pukać do drzwi części z nich. Na pewno będziemy próbować z całych sił.
W plebiscycie „Teraz Rocka” zostaliście wybrani „Nadzieją Roku 2023”. Czy spełniliście te nadzieje, jakie w Was pokładali fani? Czy nowa płyta to potwierdzi?
– Nadzieją roku zostaliśmy uznani po wydaniu naszego debiutu. Czy drugi krążek spełnił te nadzieje? Tego niestety nie wiemy. Na pewno nagraliśmy nieco bardziej przemyślany i dojrzały album. Wiele z singli było częstym gościem na antenach różnych rozgłośni radiowych w kraju, więc jeśli to kryterium brać za miarę spełnienia tej nadziei, to częściowo tak. Czy całkowicie? To pytanie do naszych słuchaczy, ewentualnie do redakcji Teraz Rocka. Recenzja za Zenit na łamach czasopisma była na 4 gwiazdki, więc uznajemy, że zdaliśmy egzamin.
Jakie znaczenie miała dla Was fascynacja muzyką grunge, i które z zespołów dały Wam bodziec do pójścia własną drogą?
– Grunge był na pewno czymś niesamowicie inspirującym i odcisnął na części z nas ogromny ślad. Przede wszystkim emocje, które niosły ze sobą piosenki Alice in Chains, Soungarden czy Nirvany, były porażająco autentyczne i wbijały w fotel młode umysły, które dopiero co, dopadły się do MTV. To był dość krótki, ale burzliwy i twórczy czas dla muzyki. Pewnie bylibyśmy inni, gdyby nie tamte czasy i tamta muzyka. Potem był jeszcze olbrzymi boom w maistreamowej muzyce gitarowej, czyli nu-metal. Przez wielu znienawidzony, przez wielu kochany, ale na pewno bardzo mocno odbił się na wielu muzykach naszego pokolenia, w tym na nas. Po drodze pojawiło się wiele kapel, które inspirują nas do dzisiaj. Jedną z nich jest z całą pewnością zespół Deftones. To na pewno słychać w naszej muzyce i wcale nie mamy zamiaru tego ukrywać. To nasza największa inspiracja i punkt wspólny całej czwórki w Konstelacjach. Poza tym mamy tu wpływy takich kapel jak Bring Me The Horizon, Thrice, I Am Giant, Glassjaw, Incubus i wielu, wielu innych. Jesteśmy wypadkową tych wszystkich rzeczy i na pewno tak pozostanie.
