POLAND HOUSE – co słychać w naszym Domu we wschodnich Himalajach?
Nasz rodzina zastępcza właśnie się powiększyła o dwie bliźniaczki:
Jenny i Annie, ośmiolatki.
To sieroty, jak wszystkie dzieci w Poland House.
Ich babcia zgłosiła się do nas z prośbą, a wręcz błaganiem, o pomoc.
Babcia jest schorowana, ma kolana jak balony,
zajmuje się też sparaliżowanym mężem.
Żyli bardzo biednie, z mikrej pensji dziadka,
bez pomocy sąsiadów i wspólnoty z kościoła,
babcia nie dałaby sobie zupełnie rady.
W czasie spotkań, powtarzała jak mantrę to samo zdanie:
„Co się z nimi stanie, jak mnie zabraknie?
Co się z nimi stanie, jak już zupełnie nie będę mogła chodzić?”
Jenny i Annie będą odwiedzać swoich dziadków.
To jedyne nasze dzieci, które mają kogo odwiedzić.
***
Dzięki temu, że są razem,
i dzięki temu, że zostały tak pięknie przyjęte przez inne dzieci,
łatwiej jest bliźniaczkom przeżyć to przejście,
wywrócenie świata do góry nogami,
utratę i zysk, za jednym razem.
Teraz szóstka dzieci biega jak szalona po podwórku
pod trzepoczącymi flagami tybetańskimi i bacznym okiem Ananda – starszego brata,
który zajmuje się całym Domem.
Pilnują kolejki do badmintona, żeby było sprawiedliwie,
w namiocie rozstawionym w ogrodzie odgrywają wyobrażone światy,
biegną na wyścigi na obiad do kuchni,
i ustawiają w kolejce by zmyć talerze.
I co chwilę, naprawdę co chwilę wołają:
– Dada, Dada – (starszy bracie) do Ananda o interwencję.
Ten cud miękkiego, łatwiejszego zadamawiania się
wynika prawdopodobnie z tego, że bliźniaczki od razu poczuły,
że to Dom, a nie internat,
że to rodzina, której będą częścią na zawsze.