Teraz na antenie:

Łotewski Askin w Metal Cave. Recenzja Ryłkołaka.

Komu zależy, a komu niekoniecznie… 
Warszawski klub „Metal Cave” mieści się w Warszawie, na Ulrychowie, przy ul. Olbrachta 46, na tyłach jakiegoś dyskontu, niedaleko przystanku autobusu 190 i paręset metrów od stacji metra linii M2 – Księcia Janusza. Jest szatnia – opłata, co łaska. Dwie sale spaja łącznik, czyli bar i reżyserka. Wystrój klubu bardzo mi się podoba, nie ma przepychu, ale wszystko pachnie gotykiem, horrorem i black metalem. Na ścianach wiszą kościotrupy i rysunki o podobnej tematyce, a także – przy barze – rozbebeszona laleczka „Czaki” i czaszka kozła. Nie bardzo rozumiem natomiast, po co w drugiej sali gra muzyka, kiedy kapele grają swój set na żywo. Szkoda, że podczas ich koncertów nie towarzyszą im dymy i feeria świateł, różnokolorowych, zmieniających się szybko i czasem oślepiających widza. To obniża wartość przekazu i nie pozwala utrzymać wyjątkowej atmosfery kojarzącej się z ciężką muzyką rockową. Ale wszystko jest do poprawy. 
W sobotę – 23-ego listopada – wystąpiły tam dwa zespoły: stołeczny Notterdame i łotewski Askin (z Rygi). Co ciekawe, próbowałem wcześniej znaleźć jakieś oficjalne informacje o nich w sieci, ale poza FB, trafiłem tylko na ich muzykę i klipy (choć to głównie zasługa strony klubu „Metal Cave”. Jestem tradycjonalistą i jak wielu fanów rocka (po 40-tce) szukałam informacji na oficjalnych stronach kapel, na discogs, metal archives, a potem na bandcampie. W tym przypadku na nic nie trafiłem. Przenoszenie swojej twórczości tylko do sieci i mediów społecznościowych jest krótkowzroczne. Przy ogromnej ilości muzyki oferowanej tam codziennie odbiorca nie ma czasu, by rozsmakować się w pełni muzyka i zaintrygować imagem czy przesłaniem takiej kapeli. W takim pędzie łatwo przegapić oryginalnego twórcę. 
Notterdame istnieje 2 lata, a swoje brzmienie nazywa „eklektycznym”, choć ten termin mnie nie pasuje. Muzyków pasjonuje twórczość kapel z lat 70./80.: Van Hasłem, Faith No More i Alice In Chains i jeśli wierzyć ich słowom, że podczas procesu jej tworzenia mocno się spierają, to mam wrażenie, że obie strony sporu idą na taki kompromis, że odrzucają z projektu rzeczy „odstające” od wzorca, pozostawiając taką obłą formę dżwiękową, pozbawioną charakteru i oryginalności. 
Jak mogłem się zorientować, na pierwszy ogień poszły nowe utwory, choć po dwóch zespół przestał grać i zajął się swoimi problemami technicznymi, „pozwalając” realizatorowi zjeść lunch. Następnie Notterdame ruszył z kopytka, grając numery znane z 4-ech singli – jakie ma w dyskografii – zaczynając Intrem i kawałkiem „River”, do którego został zrobiony klip. Dalej były starsze utwory, z których przykuły moją uwagę: udana przeróbka „Ain’t talkin’ ’bout Love” Van Halena (pochodzący z ich pierwszej, znakomitej płyty) oraz zamykający występ – „Człowiek w pudle”. Jednak w podsumowaniu ich koncertu martwi mnie wiele rzeczy. Cały występ sprawiał wrażenie próby w kanciapie, na gdzie muzycy muszą odegrać utwory z listy, zbytnio się nie wysilajac. Pogawędki, w czasie przerw, z fanami i kumplami też na to wskazywały. Bo reszta publiki się nie liczyła. A uwagi typu: „No dobra, gramy”, wypowiedziane nieco znudzonym tonem – zamiast żywiołowej zapowiedzi, a nawet krótkiego opisu treści utworu lub motywów jego powstania – byłaby czymś rockowym o prawidłowym, przynajmniej dla mnie. Wokalista ma silny, agresywny, głos i potrafi go używać, osiągając różne rejestry, ale na przyszłość niech zrezygnuje z występu w samej białej tiszertce. To pasuje do frontmana np. amerykańskiej kapeli hardcore. A ty narzuć na siebie czarną koszulę, jaką widać na zdjęciach kapeli i na wideoklipie. Przydałby się także drugi wokal, choćby gitarzysty, szczególnie w refrenach. 
Ale… najgorsze było to, że nie widać było , by muzyków pasjonowała ich własna twórczość, by ekscytowało ich własne brzmienie gitar, walenie bębnów i wokalne umiejętności wokalisty. Na scenie nic się nie działo. Nawet bannera nie było za nimi na scenie. Żadnych koszulek i innego merchu. A dlaczego by nie zgrać paru CD-Rów z nagraniami z singli, zrobić wspólną okładkę do tego, z namiarami i przesłaniem. Przecież to nie jest droga sprawa, a coś materialnego trafia do ręki odbiorcy, powoduje, że nazwa, koncert zostaje w pamięci dłużej. Ale trzeba chcieć. Chętnie zobaczę jeszcze Notterdame w akcji, ale tylko w przypadku, kiedy będą poważnie traktować sobie, swoją muzę i publiczność. 
Co innego Askin. To kwintet działający też od 2 lat, który ma już na swoim koncie 4 wideoklipy, EP-kę „Dust” oraz dwa udziały w konkursie Eurowizji. Jak to się dzieje, że tak utalentowany i utytułowany bend, nie gra w „Proximie” czy „Progresji”, tylko w „Metal Cave”? Deniss – manager zespołu – mówi, że to był eksperyment. W dodatku publiczności było niewiele, jednak zespół grał z takim animuszem, radością i pasją, jakby to był festiwal „Wacken” czy „Roskilde”. Wokalistka nie ma obawy przed śpiewaniem po rosyjsku, zresztą muzycy i reszta załogi porozumiewa się tym językiem. Dlatego osiem (z 25 w repertuarze) śpiewanych właśnie tak – w odróżnieniu od ośmiu wykonywanych w języku Szekspira – najbardziej poruszyło widownię i mnie (bo znam rosyjski), dając nam niebywałą satysfakcję z ich słuchania i oglądania. Podczas występu miał swoją premierę singlowy utwór „Addicted to Pain”, do którego został zrobiony klip (premiera 29-ego listopada) i który plasuje się wysoko (druga pozycja w zeszłym tygodniu) na liście tamtejszego „Metal Hammera”. Deniss ma nadzieję, że w związku z planowanym 6-koncertowym tournee po Chinach (!) w lutym 2025r., tamtejsi fani Askina, głosując, uplasują ten hit na pierwszym miejscu wspomnianego notowania. Askin to Alina (śpiew), Ilja (klawisze, sample, plejbeki), Roman (gitara), Grigorys (bębny) i nieobecny cieleśnie Vladislavs (bas). Ich główni inspiratorzy to: Linkin Park, Bad Omens, Maneskin i Falling In Reverse. Brzmienie budują wszyscy, ale najważniejsza jest gitara, ostra, agresywna i „mięsna”, tworząc wszechobecny klimat nu metalu, w większości, wcale nie tak długich, utworów. Ilja dokłada do tego swoje dźwięki – które przywodzą mi na myśl Prodigy – jak również przejmuje czasem wokal hiphopową melorecytacją. Perkusista nie jest tłem, słychać jego garnki i blachy wyraźnie, nadające rytm i szybkie tempo prezentowanym numerom. Zresztą nikt nie zostaje w tyle, nie pozwoli na to Alina – dziewczyna o intrygującym, mocnym, głosie – która cały czas jest w ruchu, nie dając wytchnienia sobie i swoim kumplom na scenie. Robią szoł, który poruszy każdego, komu nawet wydaje się, że nu metal to przeżytek. Kiedy muzycy skończyli grać, byli podekscytowani, rozradowani i zadowoleni z siebie, podobnie, jak Deniss. Szkoda, że nie było tu muzycznej telewizji czy radia, tylko ja, ale nie żałuję. Askin to zespół, który się zapamięta i to nie tylko z racji tiszerta, który był do zdobycia za 90 PLN. Na minus mogę zapisać Łotyszom to, że nie było na scenie ich bannera, z nazwą i logotypem, który ma bardzo charakterystyczną postać. Czekam więc na informację kiedy do nas powrócą, i gdzie w Warszawie zagrają, bo warto ich zobaczyć. Na razie Deniss i Alina są w Berlinie na targach „Future of Festivals”. 
Powodzenia! 

Ryłkołak 

Notterdame: zdj. Aleksandra Krupiak, 

 
 
 

Udostępnij

Radio Praga w Muzeum Farmacji.

Agnieszka Szymańska ( Radio Praga) rozmawia z Romualdem Demidenko ( Muzeum Farmacji) Zapraszamy na wystawę Ziółka, drzewka, y chruściki znanej malarki, performerki i zielarki.Agnieszki Brzeżańskiej

Read More »